Biorę do ręki powieść Olgi Tokarczuk pt. Prowadź swój pług przez kości umarłych. Nim jednak rozpocznę lekturę, moje oczy przyglądają się okładce, a dokładniej tytułowi. Dość chwytliwy, rozbudza jeszcze bardziej ciekawość. Jeden z dłuższych, trochę „nietokarczukowy”, brzmi niczym średniowieczne memento mori. Jego tajemniczość jest intrygująca. Dobry początek. Z niecierpliwością zatapiam się w zaproponowany świat przedstawiony, czując czytelniczy głód. Co otrzymuję? Trochę tego i owego.
Krótko o fabule: otóż rzecz dzieje się zimą w małej osadzie, leżącej tuż przy granicy czeskiej, nieopodal Gór Stołowych, a mianowicie na Płaskowyżu. Zamieszkuje go niewielka liczba mieszkańców, która obawiając się zupełnego odcięcia od świata, opuszcza wieś na zimowy okres. Główna bohaterka – pani Janina – z jednej strony miłośniczka zwierząt, właścicielka kilku psów – przybłęd, z drugiej namiętna znawczyni horoskopów, pretendująca do miana pani astrolog – wraz z dwojgiem przyjaciół pozostaje na miejscu, by nadzorować opuszczone domy sąsiadów. Bierze na siebie również odpowiedzialność za zwierzęta, żyjące nieopodal w lasach. Pewnego dnia w wyludnionej prawie doszczętnie miejscowości, w niejasnych okolicznościach dochodzi do zbrodni. Zamordowany zostaje jeden z mieszkańców Płaskowyżu, który nie cieszył się powszechną sympatią. W wolnych chwilach lubił bowiem zajmować się kłusownictwem. Kolejne dni przynoszą nowe zabójstwa. Co łączy wszystkie ofiary? Kto jest zbrodniarzem? Na te pytania czytelnik będzie poszukiwał odpowiedzi.
Z jednej strony mogłoby się wydawać, że dostaję na tacy Tokarczuk jaką znam. Ale czy na pewno tak jest? Owszem, nie dziwi mnie, że główną bohaterką jest kobieta-autsajderka, żyjąca w przestrzeni quasi-relanej, ontologicznie niedookreślonej. Płaskowyż, tak jak wcześniej znany Prawiek z powieści Prawiek i inne czasy – to osada, stojąca z dala od reszty świata, miejsce, którego nie odnajdzie się na mapie Polski. Bohaterowie Tokarczuk naznaczeni są piętnem inności, egzystują wolniej, widzą znacznie więcej od przeciętnych jednostek. Znam to z E.E, gdzie pierwszoplanowa postać – Erna Eltzner, zmagała się ze swoim niezwykłym darem – umiejętnością nawiązywania kontaktu z duchami. Widziałam to w Biegunach, gdzie kobieca narratorka podróżowała inaczej niż zwykły turysta, dostrzegając kwintesencję bycia w ruchu.
Co w takim razie różni nową powieść od pozostałych? Otóż metafizyczna pustka.
Bohaterki znane z poprzednich opowieści dalekie były od papierowego, konwencjonalnego przedstawienia. Ich charakterystyka była pogłębiona o rys psychologiczny, rozpościerała się nad nimi aura tajemniczości. Zupełnie inaczej jest z bohaterką najnowszej książki, panią Janiną – astrolożką. Zamiast tajemniczości, wkrada się do opowieści oczywistość.
Książce z całą pewnością nie można odmówić zwartej, wciągającej fabuły. Czyta się ją niczym powieść detektywistyczną. Jest zbrodnia. Trup ściele się gęsto, mamy detektywa – nieudacznika, są fragmentaryczne poszlaki. Opowieść ubrana jest wiec w łatwo przyswajalną formę. Nie ma miejsc niejasnych, pęknięć, które zmobilizowałyby czytelnika do refleksji. Wszystko podane jest bezpośrednio. Tym co przeszkadza najbardziej, nie jest jednak gatunek. Największy niedosyt czuje się poprzez brak „tokarczukowej” esencji, a mianowicie nienachalnej, subtelnej metafizyki. Pisarka miała w zwyczaju poruszać się po tej płaszczyźnie z niezwykłą delikatnością. Problem wiary zawsze przedstawiony był gdzieś między wersami, pytania nie zadawane wprost, formuły wprost nie deklarowane – czy jest Bóg, czy Boga nie ma? Prowadź swój pług przez kości umarłych, oprócz metafizycznego tytułu będącego cytatem z Blake’a, odbiera mi wszystko. Pani Janina, tak często jak tylko możliwe powtarza, że z tą wiara to u niej jakoś dziwnie, i wypowiada formuły zabezpieczające, klepiąc trzy po trzy:
[…] metafizyka? jeżeli coś takiego w ogóle istnieje…
[…] słowo Bóg biorę w cudzysłów.
Tak więc o prawdziwych dylematach metafizycznych w tej powieści nie może być mowy.
Niemniej, na chłodne, jesienne wieczory, oczekując lektury mniej wymagającej, jak najbardziej polecam.
Pixi
Wrzesień 28, 2015 — 1:40 pm
Swietna recenzja, szczegolowa i zachecajaca. W te jesienne wieczory na pewno siegne po te lekture.
Anna Chlewicka
Wrzesień 29, 2015 — 7:59 am
Czekam na wrażenia polekturowe!
Pozdrawiam
Ania
Lipiec 6, 2016 — 6:41 am
To co lubię w tej książce najbardziej to miejsce akcji i jego opisy. Kotlina Kłodzka jest bardzo bliska mojemu sercu więc często tam bywam. W przyszłym roku wejdzie na ekrany kin film”Pokot” Agnieszki Holland, na postawie tej książki. Powiem szczerze – nie moge się doczekać 🙂
Anna Chlewicka
Lipiec 6, 2016 — 8:04 am
Książka ma dla Ciebie w takim razie szczególny sentyment. A na film też czekam z niecierpliwością! 🙂