Annopol i Żoliborz – dwa największe schroniska dla najuboższych w mieście Warszawa. 40 tysięcy bezrobotnych, eksmisje, których nie można zliczyć. Przedwojenna Warszawa to był problem, współczesna Warszawa to problemów ciąg dalszy. Mieszkaniowych.

Książka koncepcyjnie obmyślana dwutorowo. Część pierwsza dotyczy sytuacji społecznej przed II wojną światową, kiedy to stolica borykała się m.in. z narastającym problemem bezdomnych. Rozrastające się bez kontroli dzielnice najbiedniejsze, ludzie wyrzucani za bruk przez właścicieli kamienic, przekręty, monopolizacja czynszowa, polityzacja w zajmowaniu budynków. Niewiarygodna ilość samobójstw z powodu eksmisji, dramatyczne sceny wielorodzinnych enklaw. Jednym słowem Warszawa pełna brudu.

Trzeba przyznać, że ta część lektury to rozbudowana analiza, historyczna relacja społeczno-polityczna, szczegółowa, dająca nasycony obraz tego, jak było. Warta pochylenia czytelniczego.

Druga część bardziej żywa. Relacje współczesnych egzystujących w mieście Warszawa. 13 odrębnych historii osobistych o tym, jak ciężko jest „posiąść” na własność mieszkanie. Okazuje się, że własność zresztą też jest kwestią względną, nigdy nie znasz dnia, ani godziny, kiedy ktoś bezprawnie może Ci zabrać twoje. Każda opowieść bohatera przypisana do konkretnego piętra.  Z początku pięter miało być o wiele więcej, niestety trzeba było dokonać selekcji, by nie powstało tomisko o ilości stron, których zliczyć niepodobna.

Spłycając nieco całą „wielką społeczną” koncepcję Springera, który zaangażował do projektu tysięczną facebookową narodowość (autor zaproponował, aby każdy chętny opisał i przesłał mu swoją historię za pomocą mediów społecznościowych), dla mnie w rezultacie osiągnął po prostu dość wnikliwą analizę pokolenia kredytobiorców, zaspokających potrzeby podstawowe: POSIADANIA mieszkania przede wszystkim, POSIADANIA samochodu, POSIADANIA dobrze płatnej pracy, z możliwością wspinania się po szczeblach kariery. I ten obraz, który samowolnie wypływa podczas lektury, porter społeczeństwa skupionego wyłącznie na materialnych potrzebach, wydaje mi się niesprawiedliwy.

Mam mgliste odczuciem, że autor dokonując właśnie takiego wyboru bohaterów- pretendujących POSIADACZY, sam wplątał się w stworzenie wizji jednowymiarowej. Jego głos jest potrzebny. Być może wybór taki był konieczny. Ale denerwuje mnie, że myśl, która mi pozostaje po przeczytaniu książki, choć Springer zapewne zaprzeczyłby, mogłaby brzmieć „czy się stoi czy się leży…mieszkanie się należy, by młodzi należycie mogli wkroczyć w swoją dorosłość”.

Refleksja:

Nic nie przychodzi samo i sprawiedliwości nigdy na świecie też nie było. Afryka głoduje, za sąsiednią ścianą humanitaryzm i demokracja to zjawiska jak gdyby o kosmicznej proweniencji, Chiny są przeludnione a w Polsce, w Polsce, o la boga, nie każdy ma od razu swoje własne m4. Nauczyliśmy się chyba po prostu, że oczekujemy od innych, czy to Państwa, czy instytucji, a sami powinniśmy, używając mieszkaniowej nomenklatury, najpierw zrobić remonty w swoich głowach, przekładając możliwości na zamiary.

I być może jestem niesprawiedliwa, pisząc ze swojego ciepłego punktu siedzenia, bo mi słowo „dom” jak wielu innym, kojarzy się właśnie ze stabilizacją i ze spokojem, a nie z tym wszystkim uwłaczającym godność ludzką, o czym pisze Springer w „13 piętrach”. Zdaje sobie sprawę, że banki, deweloperzy i inne instytucje wykorzystują lukę w prawie, nie tylko zresztą w kontekście mieszkaniowym. Prawo w Polsce generalnie nie działa. Nie potrafię jakoś tak, mając w pamięci takie historie, jak „Belfast” czy „Jutro namalujemy śmierć”, przyjąć Springera sposób ukazywania rzeczywistości, bezrefleksyjnie. Polityka mieszkaniowa, ten polski problem, wydaje się hmm nieco, po polsku, wyolbrzymiony.

Jedno trzeba przyznać, jak na kilkaset stron reportażu dotyczącego polityki mieszkaniowej, o dziwo czyta się z zainteresowaniem. Myślałam, że temat nie należy do tych, o których pisać w ogóle warto, ale chyba się myliłam.