Przyjemność czytania, fascynacja pewnym idiolektem, niepowtarzalnym i jedynym, świat niezastąpiony, bohaterowie tak bliscy, prawie jak mieszkańcy tego samego domu. Ciekawe to zjawisko, podczas którego po przeczytaniu wypożyczonej książki, przypadkowej, wybranej losowo, coś zaczyna się dziać. Następnego dnia biegnie się do księgarni, żeby zakupić swój własny egzemplarz. Siada się do Internetu i zapoznaje z historią twórczości, ale również z opowieścią o życiu samego autora. Zaczyna nawiązywać się jakaś nić relacji, znajomość o niestabilnym ontologicznie statusie. To początek przyjaźni. Z kim właściwie? Z Olgą Tokarczuk? Z „E.E”, z Kłoską, Erną Eltzner? Z książką? Dziwny ten kontakt czytelniczy, który sprawia, że brulion zszytych ze sobą kartek staje się naszym przyjacielem, gdy zajmuje nieprzypadkowe miejsce na naszej półce, mała szkatułka skarbów, do której dokłada się kolejne.

Pamiętam, kiedy po raz pierwszy zetknęłam się z prozą Olgi Tokarczuk. W pozornie wolnym czasie, między listą lektur na jeden i listą lektur na drugi egzamin, trafiła do moich rąk dziwna książka o intrygującym tytule „E.E”. Odsłoniła przede mną świat, którego dotychczas nie znałam. Nie chodzi o historie niezastąpione, o ciekawych bohaterów, których się długo pamięta. Wydarzyło się coś tekstowo, tekst czytany wydawał się należeć do mnie. Jakbym to ja, a nie ktoś inny, w takich słowach właśnie zamknął tę opowieść. Urok, magia słów. Świat widziany jakby przeze mnie, filtrowany przez mój własny strumień świadomości. W końcu ktoś pokazał mi jak ja czuje rzeczywistość. Sytuacja to dość mało skromna i pokorna, gdy czytelnik pretenduje do miana pisarza, wciela się w jego rolę, zagarnia jego tekst. Mój rodzaj przyjaźni był wiec pasożytniczy.

Tak to już chyba jest, że gdy ksiązka nie jest nam obojętna, nie można zdystansować się naprawdę. Po czasie przyszły jednak pewne przemyślenia pt.  „zdawanie sobie sprawy ze stanu rzeczy”.

Dlaczego lubię ją czytać?

Pierwsza odpowiedź może wydawać się bardzo banalna. Jestem kobietą. Fascynuje mnie proza kobieca. To wszystko co wyłania się z tekstu, ta cała kobieca „wydzielina”, która wypływa na wierzch podczas czytania, to właśnie mnie urzeka.

Czym jest kobiece pisarstwo Olgii Tokarczuk? Otóż jest nią ta cała cielesność, emotywność, której język nie był w stanie ukryć pod swoim symbolem. To pajęcza sieć, tkana kolejnym słowem, symultaniczna, płynąca rożnymi nurtami, poplątana i tak jasna opowieść jednocześnie, jakby każdy supeł nie był wcale zagadką tylko oczywistością.

Przełomem do zrozumienia tej kwestii była powieść pt. Dom dzienny, dom nocny. Impulsem, który zapalił lampkę rozpoznania, był fragment pochodzący z wykreowanego na potrzeby historii pamiętnika Kummernis – Boga kobiecego. Pozwolę go sobie zacytować:

Wiem, że mieszkasz we mnie. Widzę Cię w sobie – przejawiasz się we mnie tym wszystkim, czemu mogę zaufać – rytmom, przypływom i odpływom, pulsowaniu i zanikaniu. Należę do słońca i księżyca, należę bowiem do Ciebie, należę do świata roślin i zwierząt, należę bowiem do Ciebie. Kiedy księżyc co miesiąc porusza we mnie krew, wiem, ze jestem Twoja, że zaprosiłeś mnie do Twojego stołu, by skosztować smaku życia. Kiedy każdej jesieni moje ciało okrągleje i przybiera, staje się jak dzika gęś, jak sarna, których ciało więcej wie o naturze świata niż najmądrzejszy z ludzi. Obdarzasz mnie wielką siłą, żeby przetrwać noc[1].

Ta nowa metafizyka, nowe sacrum, nowe zapisanie dziejów świata, herezja świętości było tym wszystkim, czego mi dotychczas brakowało w literaturze, którą czytałam. Przeinterpretowanie historii świata na modłę kobiecą nadawało tej prozie jakieś indywiduum.

A autorce w skrajnym skrócie:

Olga Tokarczuk- powieściopisarka i eseistka. Uhonorowana wieloma nagrodami, m.in. Nagrodą Polskiego Towarzystwa Wydawców Książek, Nagrodą Fundacji im. Kościelskich(1997) oraz kilkoma nominacjami do literackiej nagrody Nike, trzykrotna laureatka Nagrody Czytelników Nike.

Olga Tokarczuk- jedna z najpoczytniejszych i najczęściej tłumaczonych polskich pisarek. Autorka m.in. takich bestsellerów jak Prawiek i inne czasy, Dom dzienny dom nocny, Księgi Jakubowe.

Czy wiedza „na temat autora” coś zmieniła w moim czytelniczym doświadczeniu? Nie, nie zmieniła nic. Uporządkowała pewne fakty, które i tak okazywały się zbędne i niepotrzebne, gdy chodziło o odnalezienie i rozpoznanie się w proponowanych, wyimaginowanych światach.

Informacja zmieniająca perspektywę…

Jednak pewna informacja „doczytana”  kiedyś, zmieniła nieco moje spojrzenie na pisarstwo w ogóle. Był to wywiad Stanisława Beresia z Olgą właśnie. Wywiad niezwykle inteligentny, sprytny, który nie pełznie po powierzchni, lecz wkracza pod warstwę wierzchnią, dając jakieś odpowiedzi. Otóż czego dowiedziałam się z tego wywiadu? Tego mianowicie, że Olga Tokarczuk nie ma albo tylko udaje, że nie posiada zupełnej władzy nad swoimi postaciami, a tym samym, że nie ma zielonego pojęcia, o co chodzi w jej opowieściach. Zrozumiałam wtedy, że nie bez powodu czytelniczy udział w interakcji autor- książka- odbiorca jest tak ważny. On, czyli ja, czyli Czytelnik, decyduje. Olga Tokarczuk jest pisarką, która oddaje mi „swoje” światy i mogę z nimi zrobić co mi się żywnie podoba. A mi podoba się je po prostu polubić.

 

 

 

 

[1] O. Tokarczuk, Dom dzienny, dom nocny, Kraków 2005, s. 224.