To jest historia o rzeczach. I jeszcze o gadaniu. Czyli – o słowach i przedmiotach. Jest to także książka o mojej matce, i z tego powodu nie będzie zbyt wesoła.

Tło – goła gleba zdarzeń

Zbyt wesoła opowieść Marcina Wichy faktycznie nie jest. Nie pogrąża nas również w otchłań rozpaczy. Czyta się każdą stronę z jakimś niezrozumiałym namaszczeniem. Lekki ton miesza się z niezwykle skomplikowanymi treściami. Styl, w który narrator ubiera historię jest wciągający, intelektualny i na tyle literacki, żeby móc całkowicie się jemu poddać.  Książka opowiada o rzeczach, które zostały po zmarłej matce. Nadszedł czas, by zrobić z nimi porządek.  Proces ten będzie miał oczywiście wymiar terapeutyczny. Ale nie oto tutaj przede wszystkim chodzi. Niezwykle ciekawa jest literacka  umiejętność, z jaką autor pochyli się nad przedmiotami, które opowiedzą historię o…ludziach. Okazuje się bowiem, że zdarzenia potoczne mogą mówić więcej, niż nam się pozornie wydaje, a rzeczy, które te zdarzenia budują –  mają w sobie ogromny potencjał znaczeń – są jak naczynia, w których kryje się sedno. Książki, ulubione księgarnie, rośliny, zbieractwo i ta cała „masa spadkowa” zbudują złożony, uroczy, zabawny, sprzeczny, ujmujący portret matki.

Drobina jak konkret egzystencjalny

Kamienie. Makulatura. Okładki. Książki dla dzieci. Najważniejsza półka. Książka kucharska ze Stalinem – to nie spis rzeczy do wyrzucenia, ale tytuły rozdziałów, w których skrywają się anegdoty, o  jakie dość trudno w dzisiejszej literaturze wspomnieniowej. Anegdoty kompletne, wypełnione sensami. Można je cytować i podawać dalej.  Patrzę raz jeszcze na ten błahy zestaw tytułów i wiem, pamiętam dokładnie, co będzie w poszczególnych rozdziałach. Książka Marcina Wichy ma tą moc, że zostaje z nami na potem.

Książki dla dzieci

 (…)

Była krytyczną czytelniczką literatury dziecięcej. Na półkach gromadziła piękne i wartościowe pozycje. Bogato ilustrowane książki o pingwinach gejach. O niedźwiadkach z osobowością graniczną. O królikach, do których norek wtargnęła wojna. Książeczki o wiewiórkach uchodźcach. Książeczki z szarym tłem, zachmurzonym niebem, bezkompromisowym brakiem kolorów (gama: jesień w Ługańsku).

Jednakże potrafiła docenić prawdziwy kicz. Myszy w szkole baletowej. Olśniewające hiperrealistyczne ilustracje z milionem szczegółów – ilustracje, które można było oglądać godzinami, wypatrywać najdrobniejszych rekwizytów i wreszcie odkryć, że maleńka ukryta w cieniu ramka zawiera dagerotyp przedstawiający mysiego pradziadka (bokobrody i porcelanowa fajka, na której – nie do wiary – wymalowano maleńką mysz spod Mausterlitz). (…)

Matka lubiła porządek w książkach. Pozycje lekturowe układała w system, grupowała tematycznie. Prowokowały do kolejnych pytań. Skąd tyle lektur na temat toksycznego życia?  Albo

Lata dziewięćdziesiąte to królestwo zaimków „jak”. Wszystko stało się możliwe.

Depresja i jak ją przezwyciężyć,

Jak ratować związek.

Jak wychować szczęśliwe dziecko

Jak pomóc

Jak mówić

Jak słuchać

Ewolucja rynku wydawniczego oraz prywatne zbiory szczególne. Trudności z papierem, czarna seria PIW-u. Książki zapomniane, utknięte gdzieś w zaułku. Osobiste miesza się tutaj z publicznym. Ukochane tytuły czytane po tysiąckroć, okładki starte, strony wymięte. Jak wiele możemy dowiedzieć się, zaglądając w półki?

Podobno podstawę naszego istnienia stanowi codzienność. Taka jest właśnie opowieść Marcina Wichy. Zagląda w szczeliny istnienia i odnajduje tam postać.  Odkrywa tą , „która potrafiła zawsze mieć oczy na poziomie dziecka”. Silna w oczach sąsiadek, przyjaciół i rodziny. Bezkompromisowa. „Co ty z tym wszystkim zrobisz?” zapytała któregoś dnia. I Marcin Wicha zrobił coś wyjątkowego. Poukładał przedmioty i nie wyrzucił ich. Nawet tego, czego nikt nie chciał dotknąć. Pokazał nam rzeczy swojej matki.